wtorek, 31 lipca 2018

Odkurzanie kostek czyli mój powrót do gier nastolnych, cz.I

"Posłuchajcie dziatki mrowie, co Wam stara mumia powie..."

Świat się zmienił. Czuję to w farbkach, widzę to w figurkach. 
Inaczej to pamiętam, a pamiętam to tak: 
Byłem wtedy młodym chłopcem, chłonącym świat pełną piersią, w której biło serce odważne i pełne nadziei. Zachęcony przez kolegę ze szkolnej ławki, dołączyłem do drużyny harcerzy przy swojej szkole gdzie trafiłem pod skrzydła niezwykle charyzmatycznego zastępowego o pseudonimie Nazgul. Ten nauczył nas nie tylko technik harcerskich ale podczas wielu spotkań i wyjazdów, roztaczał przed nami opowieści o mrocznym świecie fantasy, w którym trwa nieustająca wojna. A ja, młodzik wychowany na książkach J.R.R. Tolkiena, zainspirowany filmami P. Jacksona, chłonąłem te opowieści z błyskiem w oku i wypiekami na twarzy. W końcu dane mi było poznać esencję tego wszystkiego - galerię pełną fantastycznych figurek, samodzielnie przygotowywanych, reprezentujących Stary Świat, za którymi stały książki pełne zasad do gry. Ziarno zostało zasiane i młodzieńcze serce małego hobbysty zakołatało.

Wkrótce potem dopadłem swoje pierwsze figurki, farbki, poznałem środowisko i kolejne gry. Nie więcej niż dwa lata później doszła fascynacja grami fabularnymi, kostki stały się niczym osobista biżuteria, a bitwy, przygody i modelarstwo - co dzień na nowo przeżywanym, alternatywnym realium.

Niestety, koniec szkoły średniej przyniósł na swym lodowatym wietrze gromy rzeczywistości dojrzewania - studia, praca i parę innych przykrych spraw sprawiły, że odsunąłem się od tego, czym były dla mnie gry nie-elektroniczne. Ale wypalone w sercu symbole imperialnego orła i gwiazdy chaosu pozostały nietknięte rdzą czasu.

Minęło bez mała 8 lat. Wiele się zmieniło - Warhammer 40'000 ma już 8 edycję, Fantasy Battle zostało brutalnie zarżnięte, a na jego grobie wyrósł dojrzewający teraz twór znany jako Age of Sigmar, reedycji doczekało się kilka pudeł pod kryptonimem "specialist games", a samo środowisko i rynek gier bitewnych...cóż, o wielu z tych aspektów na pewno jeszcze powiem ale nie wszystko na raz. 
Kiedy parę miesięcy temu pomyślałem żeby wrócić do hobby, wszedłem na stronę sklepu, który podpowiedziało mi Google (część z tych, które znałem już nie istniały, RIP Cytadela...). 
Moja pierwsza reakcja brzmiała mniej więcej: 
"...OŻESZ W CZŁONA, ILE TEGO JEST!".
I nie chodziło o cenowy próg wejścia, bo tu zawsze dało się znaleźć jakieś rozwiązanie w stylu małego oddziału typu skirmish ale ilość zmian w zasadach, elementach, nazewnictwie czy nawet jeszcze większym zróżnicowaniu armii niż było...uff, dużo rzeczy na raz. 
Kolejną rzeczą jest niesamowita mnogość tytułów. Te kilka dobrych lat temu, jedynymi sensownymi alternatywami dla systemów GW były Warmachine/Hordes i raczkujące wtedy Infinity. I mając świadomość specyfiki rynku gier bitewnych, wiem, że oferta jest tak szeroka ponieważ taki jest też odbiór i popyt, a to kolejny znak tego jak dalece rozwinęło i rozrosło się środowisko. 

"Cóż" - pomyślałem - "czas przygotować piwnicę". I tak zrobiłem. Odkurzyłem stare kostki, podręczniki, nabyłem świeże farbki pędzelki oraz jedną z pudełkowych gier od GW, o której na pewno jeszcze tu wspomnę. Od tamtego czasu przyglądam się temu wszystkiemu i postanowiłem podzielić się z Wami niektórymi z moich przemyśleń. Ten pierwszy post traktuję jako wstęp, w którym wspomniałem kilka elementów, o których będę chciał parę słów Wam powiedzieć.


W tym hobby nigdy nie jest się samemu i na szczęście są też starzy przyjaciele. Chcę podziękować Brushlickerowi za otwarte i cierpliwe wprowadzenie mnie w obecne realium tej pasji, do której pokryte akrylem serce znów zabiło mocniej...